8.12.2008

starra starrucha

starrra starrucha. pływając kraulem na basenie nieomalże dostała zawału. gorąca, promieniujaca, prawie parząca buzia w zimnej chlorowanej wodzie. zadyszka. nos zatkany, więc ciężko bąbelkować wydechy. pijana chlorem. starucha miała przed oczami zastawki w tętnicy stające dęba i krew, która się pieni, ciśnie i do serca dotrzeć nie może. starra starrucha też się tak cisnęła i pieniła. uszy, jak nigdy, postanowiły się zatkać. kątem oka starra starrucha widziała zgrabną panią trener spacerującą wzdłuż brzegu basenu równolegle do tempa (zawrotnego), z jakim starra przedostawała się na drugą stronę. prawdopodobnie trener wydzierała z siebie komentarze, ale starra nie mogła tego słyszeć. czuła się trochę jak w zaświatach, zastanawiając się nad sensem swojego dotychczasowego istnienia. czyściec odliczany w długościach basenu. oczy niemiłosiernie piekły. przestraszyła się tego, co zobaczyła w lustrze, w przebieralni. wszystko było czerwone z wyjątkiem włosów i źrenic. nie było oczywiście nawet mowy o białkach. były czerwonka. świetnie komponujące się z różem do policzków. zaraz po wyjściu z budynku przy banacha wyjęła papierosa. właściwie starra czuła się tak, jakby pływając odpalała jeden od drugiego. spróbujcie palić pływając.

weekend był jakimś festiwalem snów o związkach. dodam, że nie całkiem realnych. poświat sypiał z monkasem, a amelia zaczęła chodzić z rząsą (niewtajemniczeni mogliby pomyśleć, że były to związki homo, ale nie ma tu niewtajemniczonych i wszyscy wiedzą, że rząsa to daniel).

znalazłam swoją drugą biblię (pierwszą jest zbiór wierszy i tekstów kazimierza malewicza). "Potęga mitu", rozmowy Billa Moyersa z Josephem Campbellem.

na przykład

Campbell: (...) nasza własna mitologia opiera się na idei dualności: dobro i zło, niebo i piekło. Dlatego nasze religie mają tendencję do podkreślania raczej etyki. Grzech i skrucha. Cnota i występek.(...) Ramakryszna powiedział kiedyś, że jeśli wszystko, o czym myślisz, to grzech, wówczas jesteś grzesznikiem. Gdy przeczytałem te słowa, pomyślałem o swoim dzieciństwie - o cosobotnich spowiedziach i rozpamiętywaniu wszystkich drobnych grzeszków, jakie popełniłem w ciągu tygodnia. Teraz myślę, że człowiek powinien raczej pójść do księdza i powiedzieć "Pobłogosław mnie, ojcze, bo w tym tygodniu byłem wspaniały, zrobiłem wiele dobrych rzeczy". Siebie samego trzeba identyfikować raczej z dobrem niż ze złem.
Widzisz, religia to naprawdę coś w rodzaju drugiego łona. Jej zadaniem jest doprowadzić tę nadzwyczaj skomplikowaną istotę , jaką jest człowiek do dojrzałości, czyli do samodzielności w postępowaniu, do kierowania się własnymi motywacjami. Ale myśl o grzechu czyni z ciebie niewolnika na całe życie.

Dołożyłam ankietę, z żadnej konkretnej przyczyny, po prostu gram w "co jeszcze można wsadzić, zasadzić, wysadzić na moim ultra-super blogu".

sracie już mikołajem? ja bardzo. uważam, że powinno się zakazać pisania piosenek bożonarodzeniowych. są kolędy y basta. śpiewać.
ostatnio nie przechadzam się po hipermarketach, unikam, ale teraz, w okresie przedświątecznym nie przechadzam się jeszcze bardziej. nawet przejeżdżając tramwajem przez rondo babka (bo tak się nazywa) słyszę radiowęzeł CH arkadia, który drze na ciebie japę, że NAPRAWDĘ USZCZĘŚLIWISZ SWOJEGO MALUSZKA FIGURKAMI STARŁORS lub że CZAS SUPER RODZICA NADSZEDŁ - KUP PORADNIK SUPER NIANI (tu zacytuję cytującą anię: "bo jak nie, to grozi ci karny jeżyk"). ale -bądź, co bądź- chyba z racji przecen przedświątecznych załapałam się na granatowy mohero-sukienko-sweter. oczywiście nie zaskoczyło u mnie, że to wycięte kółko to nie na biust tylko na plecy (zastanowię się jeszcze, jak będę nosić) i zostałam pouczona przez panią ekspedientką.

poświato, wierzymy w ciebie, sprzedasz tego dużego porcelanowego kota w V&B.

4.12.2008

krótko

i nagle zupełnie niespodziewanie na moje czoło spadła skrócona ścieniowana grzywka. witamy.

15.11.2008

ty mi mówisz ja ci mówię

ty mi mówisz, żebym się śmiała, bo choć śmieję się przy innych tak samo, to się śmiechem wybrany czujesz. ja ci mówię, że to najprzedniejsza randka, chociaż wiemy oboje, że to nie randka. oboje wiemy, że choć randką nie była, to była wyjątkowa w porównaniu z tymi, które miały miejsce w onym tym samym czasie pod świętą marzanną. ty mi mówisz, że owijam sobie wokół każdego pojedynczego palca każdego pojedynczego kelnera, ja ci mówię, że dzisiaj jesteś bardzo kulinarny z tym arbuzem w zapachu i turkusem w ubraniu. ja mówię stolik wybitnie palący, ty się martwisz, że dla czworga.

ty mi mówisz, że pierdolić antyglobalistów, bo skype pozwolił na wieczór we dwoje. ja ci mówię, że pójdę w trawkę i buddyzm, ty, że się przygotowałaś, że każdego dnia możesz odejść. ja ci mówię - "rozsypmy się w dziczy nad rzeką Mereczanką", ty mówisz, że chętnie się ze mną rozsypiesz. ty mówisz, że już babcią można być ekscentryczną, ja planuję rozmowy na werandzie i emerytalną bliskość wzajemną. ja dubluję i tripluję gwizdy, ty wzywasz chomiki ciumkaniem.

ty mi mówisz, że sauna uodparnia na przeziębienia, ja ci mówię, że będę dozować solarium. ja ci mówię, że znowu czarna bluza z kapturem, ty, że na wierzchu leżała. ty mi mówiesz, że padasz na ryj i masz prawo, a ja tobie, że padam na ryj choć nie mam. ty mi mówisz, że dedykowanie słowotoku szufladzie to mój słaby punkt, ja ci mówię, że przed tobą profesura. ty mówisz, że telefon mi się wyładowuję, bo się cieszy, że dzwonisz, ja ci mówię, że wszystko dzieje się po coś i dlatego też dobrze, że nie oddzwoniłam w zeszłym tygodniu.

6.11.2008

przepaść nie ma dna

na początek odniosę się do komentarzy, czy też do komci, jak to ujęła miaumiau zgodnie z tym, jak to ujął pan cygaro (linki zaraz po prawej).

moja ukochana jedyna miłości, za którą tęsknie już drugi miesiąc chyba (a jeśli źle policzyłam to znaczy, że po pierwsze algebra nigdy nie była moją mocną stroną, po drugie wszystko jedno, ile to jest, bo i tak za długo już, a wszyscy to wiemy i nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu, że będzie jeszcze dłużej): jeśli masz ochotę na chałupniczą etymologię słowa rajstopy na pewno sama sobie z tym świetnie poradzisz, poza tym najprawdopodobniej już o tym rozmawiałyśmy. nie wydaje mi się, żeby istniało słowo którego nie rozbroiłyśmy, nie obezwładniłyśmy jeszcze. choć może doszukiwanie się etymologij jest wręcz nadawaniem nowej wzmożonej siły słowu, co ty na to, droga ma? ucałowania dla mięciutkiej jutrzenki na twej głowie zwanej również puszistik i dla twoich gadających kolan - one też są noiseways. zważ, że czyniąc ukłony, a raczej zamykając te żabki w tych bąbelkowych serduszkach na zielonym tle (patrz mój przyjaciel szlafrok) z ramienia bloga nobilituje cię tym samym. Wiedz też, że z drugiej strony żadna to nobilitacja, bo nawet gdybym wybrała cię na prezydenta USA nie zasłużyłabym na nic więcej niż twoje zwykłe "Phi". To by dalej było mało. Choć z trzeciej strony ty nie zwykłaś mówić "Phi". To była hermetyczna odpowiedź specjalnie dla ciebie.
droga julenko (z kolei) ty umiesz tylko poganiać w komciach. ale - i to skuteczne, bo kwitnie, spójrz tylko, kolejny wpis pod palcami memi. serdeczności.

teraz siorb z książki "obietnica poranka", autor romain gary.

"Byliśmy wówczas rzeczywiście na dnie - nie mówię na dnie przepaści, bo życie pouczyło mnie później, że przepaść nie ma dna i że wszyscy możemy osiągać rekordy w zdobywaniu głębi, nie wyczerpując nigdy do końca możliwości, jakie dają te interesujące zawody".

książkę polubiłam za to jedno zdanie, ale zrozumiałam, że skoro chcę ją lubić dalej, nie powinnam czytać ani strony więcej niż przewiduje minimum programowe -u mnie równowarte z trzydziestoma stronami. romain gary (właściwie roman kacew, występował również pod pseudonimem emile ajar) to na pewno był wspaniały facet i chętnie wychyliłabym z nim niejednego drinka w jego ulubionym paryżu gdyby tylko żył jeszcze, albo gdybym ja żyła wtedy, kiedy on. w skrócie - gdybym teraz była martwa. moje wydanie tej lektury zostało oprawione grubą okładką i dodatkową-papierową-cienką-autonomiczną.
do tej pory zachodzę (na piesze wycieczki) w głowę po co są te cienkie w ogóle. u mnie zawsze kończy się to tak, że cienka zostaje zmasakrowana już w pierwszych trzech dniach transportowania jej w torbie granadyjskiej, zatem zdejmują cienką i narażam tę grubą na zniszczenie. więc nie wmawiajcie mi, że cienka jest po to, by uchronić grubą!...
czasem myślę sobie, że cienka okładka jest po to, by zaginała się wokół grubej i tworzyła takie interesujące marginesy na początku i na końcu.
jakby się temu przyjrzeć uważniej można nawet dojść do wniosku, że to zagięcie trochę przynosi na myśl inne zagięcie, które znamy ze szkolnych... (tu monkas zaaranżowałby pewnie niespokojne werble skwitowane wybuchem grzmiących, soczystych fanfarów) ... SEKRETÓW. pamiętacie sekrety? zaginamy róg kartki w zeszycie lub w pamiętniczku i piszemy tam "kocham cię" lub po prostu rysujemy serduszko i niech nikomu nie przyjdzie do głowy wpisać tam prawdziwy sekret! (na przykład "emilki tata jest alkoholikiem i zdradza jej mamę" lub "jacuś wczoraj miał dziurę w skarpetce"). dawno nikt nie zostawił mi takiego sekretu.
ale-trochę zboczyłam ze szlaku. na wyżej wspomnianym interesującym marginesie przed stroną tytułową przeczytałam, że "swoją biografię utrwalił w obietnicy poranka". nie miałabym za złe romainowi, że spisał biografię, ale kilka zdań wcześniej na tym samym marginesie wydawca pozwolił sobie wydrukować, kim romain właściwie był i co robił. "w czasie wojny służył w lotnictwie francuskim, bombardował niemieckie łodzie podwodne, patrolował niebo nad afryką. Potem został znanym dyplomatą (...)". od razu wiadomo, że to nie dla zofii, gdzie mi tam opisy czynów bohaterskich i to naprawdę takich na skalę światową, że wojna, że dyplomacja. z całym szacunkiem, ale nie. odłożyłam książkę grzecznie na półkę w przedpokoju (nie opierajcie się o ten regał, bo tata podczas montowania nie przytwierdził go do ściany, miał to zrobić, naprawdę, ale pokłócił się z mamą i uniósł się honorem. w związku z tym kiedy oprzecie się, regał również będzie chciał się oprzeć, a nie będzie miał o co i się w końcu zawali), pozostawiając dodatkową-papierową-cienką-autonomiczną taką, jaką ją wyprodukowali, ale trochę mi jej żal, bo świata nie widziała.

po przełomowych odkryciach dokonanych w kwestii mojego licencjatu i eksplozji problemów do rozgrzebania w nim, w pełni sobie zasłużyłam na "niepójście" na jutrzejsze kolokwium z hiszpańskiego. o, tak. dobranoc.

26.10.2008

często how come

znowu te sny o wyrywaniu zębów. jak odskakują od dziąseł. i taki śmieszny paraliż szczęki, nawet jeszcze po przebudzeniu. sprawdzam ręką obecność jedynek, dwójek czwórek,... siódemek i ósemek jeszcze przykrytych cieniutko dziąsłową przykrywką. szwagier mówi, że to sny o rozwiązaniu problemów. po pierwsze problemów raczej nie ma, co mnie martwi, bo już chyba wolę problemy. wtedy jest noise. a nie calm. jesień to calm, która często przeradza się u mnie w boks, a konkretnie w zjazd do boksu. szczególnie przy listopadzie. zjazd do boksu to nic innego jak zorientowanie się, że calm equals nic się nie dzieję na zewnątrz, więc trzeba się przesterować na implozję, dośrodkowość, a najzręczniej wsobność. bywają i eksplozje, ale tylko w przypadkach imprezy i wódki, okraszone muzyką eksplozyjną . U K O C H A N Y kalwi i remi, którego odgrzewamy jak straszne dziadygi. zrobiłam sobie przerwę z wódką, ale od listopada to już raczej nie wyjdzie. jakoś trzeba przezimować. to se ne wrati? jesteśmy piękni dwudziestoletni to se wrati kurwa, powtórka z rozrywki i buko tatrz! jako hasło na najbliższe 4-5 miesięcy napiszmy to na karteczkach, powieśmy nad biurkami, skoro już je mamy (tuż obok ponaglającego listu od urzędu skarbowego o obowiązku wniesienia poprawek do PITu trzy pięćset dwa dziewięćset, bo jak nie to tyle samo kary będzie trzeba wykrwawić). jak mantrę powtarzajmy. poza tym se wrati bo zima wrati zawsze. w polsce.
nienawidzę poprzedniego wpisu, może bo był dawno, korci mnie by skasować.
hermetyczniej - srologia prowadzi absolutnie do nikąd, koledzy. ale uprawiamy ją w poszukiwaniu noise. i słusznie. kto powiedział, że do nikąd to źle.
nie uważam, żeby to już było to zmartwychwstanie, o którym napisałam u miaumiau. ale się zobaczy.

w niebezpiecznym umyśle clooney mówi do głównego bohatera -kurwa masz 30 lat. jezus chrystus do 33 roku życia zmarł i zmartwychwstał. streszczaj się więc.
a skoro już o jezusie mowa. dzisiejsza wycieczka do często-how. i tu na samym począteczku szok w autobusie "do". jechałam tam z klasą trzecią SP, czyli 12 (?) lat temu. pani przewodnik, pamiętam jak dziś, miała podobną watę cukrową na głowie jak pani w "recepcji" naszego instytutu tylko bardziej w lyla róż wchodzącą. mówiła przez mikrofon do nas - kompulsywnych zbieraczy karteczek z bohaterami disneya, posiadaczów tryptykowych super-piórników o gumowych przegródkach na mazaki we wszystkich kolorach tęczy. i powiedziała, że "częstochowa" dlatego, że kiedy wyglądamy przez okno i nasze spojrzenia obierają azymut na jasnogórską wieżę, wieża ta "często się chowa" za pagórkami, którymi usiany jest krajobraz. zrazu zaczęłam powątpiewać w tę mocno naciągniętą teorię i dziś rzeczywiście wszystkie wątpliwości rozwiała tuśka (takim metaforycznym wiatrem co ostatnio go przetłumaczyłam w "petronii arbitri satyricon"). chodziło o nikogo innego jak o księcia Częstocha (wyborne imię!).
choć nie wykluczone, że rzeczywiście od "często-how" roboczo wymyślonego przez rodzinę. często zadajemy sobie pytanie "how", a bardziej "how come" podczas zwiedzania. na przykład how come przewodnik jest głupim prostakiem? how come musimy spieszyć się z powrotem na mecz legia-wisła? how come klemens na stoisku z pamiątkami wybiera game-boya? (a nie ma w nim gier o zmianie sukienki matki boskiej jasnogórskiej, ani też "maluj z paulinami").
wracając do jezusa i kończąc, należałoby tu odśpiewać moją ulubioną piosenkę (tekst+muzyka+choreografia monkas) "zabiliśmy jezusa dobrze mu tak", a przynajmniej "chrześcijanin tańczy". pozostawiam to bogatemu życiu wewnętrzmenu czytelników.

5.07.2008

TW czytelnik noiseways. pociąg relacji tu-tam.

drodzy czytelnicy, zabawimy sie w taka drobna lustracje (taka moda!). autorka nie wymaga pozostawiania komentarzy pod każdym postem, ale zdając sobie sprawę z tego, ze jest czytana przynajmniej przez 4 osoby (w porywach do jakichś sześciu myślę) fajnie by było jakoś to udokumentować. przyszło mi na myśl, że zadeklarowanie się mogłoby polegać na pozostawieniu jednego komentarza pod tym wyłącznie postem o treści (tu pozwolę sobie na szablon) "jan kowalski. czytam jak najbardziej", z założeniem, ze w miejsce jana kowalskiego poddani lustracji pozostawią swoje imię i nazwisko , a jak ktoś bardzo nie chce to może być tylko imię lub też tylko nazwisko, prawda. no, zobaczymy jak to będzie. czy coś.

pod tym dosyć tendencyjnym wstępie weźmy byka za rogi.

odprowadzałam pewnego nie bardzo powróconego młodego mężczyznę na jakże urokliwy pociąg na co najmniej równie urokliwym peronie czwartym dworca wschodniego (to trudne zdanie, pardon, trzeba się wczytać chyba). pociąg ten był relacji tu-tam, a konkretniej :"
tu nie jest lepiej niż w madrycie" - "tam nie byłem jeszcze w tym roku". ten młodzieniec, w którego czuprynie obecnej można się cokolwiek pogubić, powiedział rezolutnie: "może teraz nie wydawaj kasy na pierdoły. wyhulaliśmy dosyć już złotówek" (przytaczam przekładając na swój język). tak. to się nazywa "dramatyczna próba zaoszczędzenia czegokolwiek". w czym trzeba powiedzieć jestem naprawdę nie bardzo utalentowana, nawet włosów nie potrafię oszczędzić, czyli zapuścić. no i tak samo jak zawsze wizyta w Sklepie zakończyła się tragicznie. choć nie wiem z drugiej strony co to za tragedia te nadzwyczajnie niebieskie balerinki z kokardką lakierkowe takie i kilka jeszcze ładnych rzeczy niezbędnych mi tu i teraz, tam i tu, jutro i gdzieś indziej. nie wiem, jak się mu wytłumaczę, ale czuję, że zrobię to po prostu tak, jak zawsze. jestem nowym człowiekiem, dech w piersiach grzęźnie.
kiedy chodzi się samotnie do kawiarni (a złotówki lecą) można być jeszcze bardziej w tej kawiarni. można zamiast pogadać z tym/tą drugim/drugą, pogadać na przykład z cortazarem (egzemplarz za pięć złotych w antykwariacie przy placu wilsona). można też sobie popodsłuchiwać, uważam, że to zupełnie nieszkodliwe. uważam ponadto, że nie da się nie podsłuchiwać, że wszyscy jakoś tam sobie podsłuchujemy, a co z tym zrobimy, czy podamy dalej, czy tak sobie zachomikujemy gdzieś w środku to już kwestia bardziej indywidualna. a już na pewno uważam, że jeśli istnieją jednostki nie podsłuchujące to tracą -het!- mnóstwo. jeśli chodzi o mnie (a przecież na tej stronie chodzi jak najbardziej o mnie) nie mam ochoty podawać dalej. w każdym razie usłyszałam między innymi bardzo piękny śmiech. szaleńczo zaraźliwy. toteż się zaśmiałam i nikt z podsłuchiwanych nie miał nic przeciwko. kiedy się mówi zawsze powinno się brać pod uwagę, że ktoś ucha nadstawia z rogu sali, zza krzesła, zza przepierzenia, czy winkla. staram się wtedy przepraszać za przekleństwa ewentualnego bonusowego rozmówcę, mowę poprzedzam wstępem (który nie jest wymagany w przypadku rozmówcy ujawnionego) i tak dalej. znam przypadki kliniczne, które pod koniec podróży autobusem żegnają sie ze wszystkimi pasażerami ponieważ zakładają na wszelki wypadek (wszelki smerf - powiedziałby papa, wszelkie kopytko - powiedziałby kucyk pony), że wszyscy pasażerowie są tymi krypto-rozmówcami. to wspaniały przykład na uprzejmość nadzwyczajną, ale też na nadzwyczajną inwazyjność, egocentryzm i inne upierdliwości temu podobne. amen.

29.06.2008

pani zośko

Ludzie nie mówią do mnie ani o mnie "Zośka". Myślę, że ma to coś wspólnego z moim nazwiskiem. Moje nazwisko brzmi dosyć delikatnie, acz poważnie, dlatego też najłatwiej nazywać mnie Zosią albo Zofią. Do Zośki pasowałoby coś z głoską nosową w nazwisku, albo coś krótkiego i dziarskiego. Coś podkarpackiego, może śląskiego. Może coś bardziej kaszubskiego też. Albo nazwisko będące nazwą dla jakiejś części ciała ( np. Zośka Trzustka, Zośka Kolano, Zośka Wątroba, Zośka Nos - nie mam tu na myśli oczywiście genitaliów), albo jakiegoś zwyczajnego przedmiotu, choć raczej nie łóżka (np. Zośka Piłka, Zośka Torba, Zośka Krosno, Zośka Balkon, Zośka Lampa etc.) Tak.

Jeśli chodzi o alkohole, coraz bardziej skłaniam się ku tequili. Właściwie to od dawna jej się kłaniam. Podoba mi się, bo proces jej picia jest trzyfazowy, mam tu na myśli zestaw z solą i cytryną. Można go urozmaicić body shotami, choć te wolę obserwować bardziej niż brać w nich udział. Oprócz wlania jej w siebie, trzeba znaleźć coś, czym można pokroić cytrynę, ba, trzeba znaleźć cytrynę. Do krojenia cytryny można użyć totalnie uniwersalnego dowodu osobistego. Nasi rodzice byli tutaj bardzo pokrzywdzeni w swoich czasach studenckich, bo jak pokroić cytrynę książeczką (choć mojemu tacie i tak nie brakowało pomysłów, sławna historia z goleniem kaktusów podczas objazdu naukowego, ale to zgoła inny temat). Oprócz krojenia c z y m ś, warto poruszyć kwestię krojenia n a c z y m ś . Słowem - w powietrzu tego panie nie zrobisz. Niekoniecznie ma się pod ręką stół, nie wspominając deski (do prasowania, do krojenia, klozetowej lub po prostu deski) . Ostatnio u mojego ulubionego małżeństwa Jarząbschuetzów, kroiłam cytrynę po prostu na podłodze, która była obita wykładziną (nie wiem, czemu produkuje się wykładziny, którymi można się pokaleczyć, ale to też inny temat), mam nadzieję, że nie pokroiłam samej też wykładziny. W pociągu relacji Warszawa-Nowy Targ kroiliśmy cytrynę na przeterminowanym miesięczniku JOY, uważam, że trochę za bardzo go tym samym nobilitowaliśmy, ale czasem kpina polega na nobilitowaniu czegoś co bezspornie na to nie zasługuje . Z JOYem robimy to często. Bardzo fajnie jest posypać dłoń solą. Fajnie, że ciało jest potrzebne do picia (oprócz ust), za to samo lubię wciąganie (ale tu ograniczam się tylko do tabaki). W tekli kocham również to, że się we mnie hibernuje. Mogę zasnąć i obudzić się nadal pijaną teklą. Właściwie to zbawienne działanie tekli odczuwam dopiero po pierwszym przebudzeniu. No - drugie przebudzenie jest dużo mniej przyjemne i oczywiście wiążę się z myślami bardziej "nigdy więcej nie piję" niż "kocham teklę". Po drugim przebudzeniu zaleca się "Dzień Idioty", wspaniała sprawa. "Dzień Idioty" polega na negacji teorii Mc Luhana, mam tu na myśli teorię o telewizji jako o zimnym środku przekazu. W "Dniu Idioty" zaleca się traktowanie telewizji jako gorącego środka przekazu i najlepiej zostać przy jednym kanale. Tu polecam TVN siedem, szczególnie sobotnią ramówkę.

A tak na marginesie. Nazwa kanału TVN siedem - pierwsze skojarzenie oczywiście wiąże się, że szczęśliwą liczbą (a tak w ogóle TV trwam powinna ewoluować na TV trwam dwanaście - jeśli już jesteśmy przy skojarzeniach natury numerologicznej). Możliwe że "siedem", bo to siódmy już produkt ITI (ale tego nie jestem pewna). A jeśli przyjmiemy, że TVN zwykłe to TVN jeden, to mamy do czynienia z czymś co kojarzy mi się z numerowaniem epizodów "Gwiezdnych Wojen". Jeżeli mamy jeden i siedem to może pojawi się jeszcze dwa, trzy, cztery pięć i sześć... Wierzymy w potencjał grupy ITI i cieszymy się na samą myśl o nowych kanałach, które uratują nas w "Dniu Idioty".

21.05.2008

pomyka


Bezradność sprowokowana przez przypalony popkorn, amstafa z rzemieniem zamiast ogona i oporną cyfrę plus (oporną przed pokazaniem komedi centrala). Okropne, trząść się z zimna w maju tak, że kawa w kubku styropianowym również się trzęsie z tobą. Dziwne są te cholerne komunie, człowiek się napcha wołowinką, kluseczkami, torcikiem truskawkowo-migdałowym doprawi, podleje winem białym i czerwonym i nic mu się już nie chce, no chyba, że ktoś cierpi na symultaniczną przedszkolankę i ma ochotę powymyślać gry strategiczne dla najmłodszych z gości. Niektórzy po prostu tkwili przy stole podśmierdując spirytem. Działka minęła pod znakiem Monkasa faszerującego babcię progresywnym rockiem, pronto-ścierowaniem na kolanach nieoheblowanych desek strychowych. Plus przyjęcie kamuflażu działkowicza, czyli co piszczy w skrzyni wiklinowej... Nie obeszłoby się też bez kaloszy. Południowy Dakotańczyk, choć tak naprawdę węgro-niemiec, okazał się tak amerykański, USowy, że nie dowierzaliśmy wszyscy. Jego adidasy przepuszczające powietrze zdecydowanie pomogły w chwilach, gdy biegaliśmy po Warszawie, zaś na wrodzone gadulstwo niektórych z nas nie ma niestety rady ... Więc zwiedził nie tylko zabytki, ale również krzaki, kolory, wspomnienia, po prostu tasiemcowe monologi. Raz po raz składał usta i zęby, jak model samolotu, w uśmiech prosto z reklamy colgate. Czy bolały go policzki? Impreza w Sulejówku - Ami i Monkas paśli się na trawniku, prawdziwy wybieg dla dzikiej zwierzyny, ale uwaga-pułapka w postaci oczka wodnego! Po pewnej godzinie jeden z goszczących pomylił ów oczko z przedpokojem, jak mogli mu pomóc, dać bluzę suchą, skoro w ich mózgach padaczka śmiechowa a w żyłach hektolitry wódki? Skoro dobiliśmy do jednostek, można by spointować: w mojej głowie nanometry, milimikrony zdrowego rozsądku. Ale zanim pointa kilka słów o pelargoniach na parapecie. Najwidoczniej nabrały się..., że są podlane, że jest lato, że mama je kocha, że tato umył okno na Wielkanoc, i ... wypuściły pąki. Czerwone.
I tu paść już może pointa, niech nie stanie się ona pointą dla tegorocznej sesji. Niech zostanie pointą tylko tego wpisu.

5.05.2008

pupil



Poważne odleżyny po majówce. Nadgniłe prawe biodro od leżenia na kanapie. Generalnie-do usunięcia. Portugalczyk buja się w okolicach Macedonii. Nas ,studentów, jak co roku zaskoczyły godziny otwarcia, czy może raczej zamknięcia BUWu. Co bardziej przezorni pokłusowali zrobić zapasy książkowe w środę przed dniami wolnymi, pozostali zastanawiali się nad sensem istnienia a aura wyjątkowo majówkowa nie pomogła im w wyciągnięciu zadnych pozytywnych wniosków. Wrócili do sal wykładowych wraz z nadejściem poniedziałku. Bądź nie. Bądź średnio.
***
Podarte szorty jeansowe (kiedyś zupełnie do kostek), wzorzyste czarne rajstopki, tradycyjne codzienne lakierki w srebrne groszki z kokardką, "ciemno-oliwkowa" kurtka na gumie z jawną w rekawie dziurą wypaloną od papierosa gdzieś z 1,5 roku temu. I... Zofia idzie na podbój parku przy pl.Wilsona. Nie byle jaki to podbój, prowadzi wózek przed sobą, a w środku całkiem malutki mały ptysio-króliczek, na imię mu Mikołaj. Akurat tymczasowo całkiem nietowarzyski, aż kipi od snu, para i prychanie unoszą się, małe sapanko, tetra pod buzią w razie ewentualnego nadmiaru śliny w środku. Godzina dwunasta- absolutny wysyp wózków, ja na szczęcie z profesjonalnym modelem trójkołowym, w kolorze, ja wiem, można powiedziec-metallic green (na pewno nie celtic green). Nazwa wózkowej firmy (teraz sobie dokładnie nie przypomnę) budzi skojarzenie z czymś gdzieś pomiędzy samochodem miejskim "smart", a linią odzieży dzidziusiowej w sklepacach "chicco", ma też coś w sobie z agresji godnej batona karmelowo-orzechowego "snickers" i ze swojskości rodem z "piątnicy" i jej serka wiejskiego (krypto-tribute to amisz). Więc nie ma się czego wstydzić, nania na wysoki połysk. Gorzej, gdyby brali mnie za matkę... Biorą mnie za matkę? Kilka podejrzliwych spojrzeń, niektóre dość współczujące, niektóre umiarkowanie pogardliwe.... God damn it! Zadajcie to pytanie! ... Kilka rundek dookoła parku, później ściganie się do wolnych ławek z innymi mamo/babciami. Zasada nr.1 Nigdy nie dosiadaj się do innej pani z wózkiem. Kiedy twój pupil się obudzi, obudzi się również pupil z tobą sąsiadujący, będą sobie razem ryczeć, a jak uciekniesz przed krytycznym spojrzeniem babcio/mamy?, później już tylko banicja na ławkę przy bramie wyjściowej parku. Najlepiej kicnąć od razu na jakieś odludzie, oddziecie, odochroniarze, odsamochodzie. Wyjąć lekturę, a przy siadaniu załozyć nogę fachowo na koło. Zsynchronizować ruch przewracania kartek z ruchem popychania i przyciągania do siebie wózka (ok 1:40).

17.04.2008

miasto widmo

oglądanie samotnie telewizji ma w sobie coś z masturbacji.

a poznań... poznań wcale nie jest ezoteryczny, nie wspominając o poznańskich dziewczętach. zakłamana piżama, choć niektórzy tłumaczą ją faktem, iz pochodzi pizama z piły. ale przeciez bardziej by ich tłumaczyło poznaństwo jednak. miasto-widmo, jednogłośnie ustaliłyśmy. jak to stwierdziła daniela, ze złego snu, a pobudka dopiero w pociągu powrotnym, choć niektóre zasnęły na chwilę. wszystko dzieje się po coś, cholera, powtarzam jak mantrę, ale przecież znowu to prawda. nie pojechałyśmy tam po to by zobaczyć muzeum narodowe, czy tez ratusz, ale po to by wracać pociągiem tlk i rozmawiać o borsuku kamilu i trzech ogonkach, a wierzcie na słowo, znam kogoś kto je ma... najbardziej widmowo było gdy zasiedliśmy na krzesłach w ratuszu, głos tadeusza odbijał się o ściany prawie pozbawione mebli. bo nie w meblach treść tej sali, tylko w suficie, co -zdaje się- można zauważyć u miaumiau (odsyłam do teodory, bo nie mam ochoty na wgrywanie fot, a poza tym - cóż, o straszny losie- nie mam fot). więc głos tadeusza odbijał się, jak głos, który usłyszeć można zza poduszki, zza snu, zza powiek. delikatne pokasływania mocno przewianych tym jakimś szarym, posępnym, może nawet dymnym wiatrem co na placu wolności ma pętle i tam kłebi najbardziej. a daniela spała krzesło obok, ja namiętnie rozdziwiałam źrenicę by wyglądać jak słuchająca (a o tym z koleji na sybilla.blog). nie wiadomo po co, skoro tadeusza trochę nie było w tym jego staniu daleko i opowiadaniu. i nagle, gdy tak rozdziawiałam -pac! ciepła puszkowa główka zaciągnęła mnie jak kosą do piekieł, a raczej kluczem piotrowym do nieb i... oczy zamknęły się same, nie proszone, nie zapytane. i spanie, ale nie tylko, bo też sen. co zabawniejsze, sen był bardziej "jawny" niż to miasto. w każdym razie ja wolę jak nie trzeba przewartościowywać niczym anka korcz niczego sobie i sen pozostaje snem a jawa jawą i nic się nie miesza ze sobą w tej kwestii. dworzec główny jak pudełko zapałek rozsuwa się tą kartonową szufladką. może kiedyś tam wrócimy anka, amelka, julka i ja i może nawet będzie świecić słońce? cóż, o z grozo, porankiem dzisiejszym, już warszawskim, zorientowałam się, że pogoda przyszła poznańska i do warszawy. nie chcę być surowa, ale nawet ta pogoda nie uczyni warszawy brzydzą od poznania. inaczej słucha się teraz tej piosenki.

7.04.2008

prawdziwy cud

mój własny teledysk dzisiaj, muzyka w uszach, a dookoła noc i deszcz. w za dużej, czerwonej kurtce-deszczówce, z mokrymi dłońmi i wilgotnymi polikami jechałam sobie na rowerze przez miasto. taki deszcz to dla mnie wielka radość. w parku szczęśliwickim oświetlone tylko drogi, o staw uderzały długie ale leciutkie krople, i staw mienił się, bo krople odbijały jakieś nieopisane światełko. ale nie było to ani światełko gwiazd przecież, ani księżyca. rześkie powietrze. jeśli nie jeździć na rowerze w taki wieczór to już chyba tylko stać na balkonie i szukać oczami daleko, daleko ... i wdychać, odychać, wzdychać. rozdawałam uśmiechy tym, którzy zupełnie niechcący lub wręcz całkiem
umyślnie moknęli, tak jak ja, na ulicach.

2.04.2008

smark.

troszkę płytsze myśli, kiedy górne drogi oddechowe nieaktywne, a nawet może przechodzące zapalenie. bóle stawów i mięśni jak z reklamy. ale biorąc pod uwagę zaśnięcie na kanapie, może odczuwalne łamania to tu to tam nie tylko z przeziębionych powodów wynikają. poniewaz zycie wewnetrzne malo bogate, a nawet biedą pośmierdujące dzisiaj, po co nos wychylać za burtę. w dni pod wezwaniem aspiryny i herbaty z cytryną odczuwam, że nie potrzebuję nikogo i nikomu nie jestem potrzebna. reset. gorzej, gdy mi lepiej, i wtedy czuję, że potrzebuję wszystkich, ale że ciągle nikomu nie jestem potrzebna. tak. drogą autosugestii wypieram zarazki z głowy. smutne, że fruwanie dymka po płucach nie sprawia mi żadnej przyjemności. a, bo jest jeszcze jedna sprawa. kiedy postanawiam niewychodzenie, nie patrzę w lustro, słodka nieświadomość. a że jestem wyjątkowo lustrzaną postacią, to kiedy jutro wyjdę z domu, spojrzę nie raz w szybę samochodu i inne substyty lustra na mieście i będzie mi smutno, bo będzie mi towarzyszyć moje chore odbicie wszędzie. moje smutne chore odbicie. ale-bez tragedii. tylko, ze nie umiem nie patrzeć w lustra.