26.10.2008

często how come

znowu te sny o wyrywaniu zębów. jak odskakują od dziąseł. i taki śmieszny paraliż szczęki, nawet jeszcze po przebudzeniu. sprawdzam ręką obecność jedynek, dwójek czwórek,... siódemek i ósemek jeszcze przykrytych cieniutko dziąsłową przykrywką. szwagier mówi, że to sny o rozwiązaniu problemów. po pierwsze problemów raczej nie ma, co mnie martwi, bo już chyba wolę problemy. wtedy jest noise. a nie calm. jesień to calm, która często przeradza się u mnie w boks, a konkretnie w zjazd do boksu. szczególnie przy listopadzie. zjazd do boksu to nic innego jak zorientowanie się, że calm equals nic się nie dzieję na zewnątrz, więc trzeba się przesterować na implozję, dośrodkowość, a najzręczniej wsobność. bywają i eksplozje, ale tylko w przypadkach imprezy i wódki, okraszone muzyką eksplozyjną . U K O C H A N Y kalwi i remi, którego odgrzewamy jak straszne dziadygi. zrobiłam sobie przerwę z wódką, ale od listopada to już raczej nie wyjdzie. jakoś trzeba przezimować. to se ne wrati? jesteśmy piękni dwudziestoletni to se wrati kurwa, powtórka z rozrywki i buko tatrz! jako hasło na najbliższe 4-5 miesięcy napiszmy to na karteczkach, powieśmy nad biurkami, skoro już je mamy (tuż obok ponaglającego listu od urzędu skarbowego o obowiązku wniesienia poprawek do PITu trzy pięćset dwa dziewięćset, bo jak nie to tyle samo kary będzie trzeba wykrwawić). jak mantrę powtarzajmy. poza tym se wrati bo zima wrati zawsze. w polsce.
nienawidzę poprzedniego wpisu, może bo był dawno, korci mnie by skasować.
hermetyczniej - srologia prowadzi absolutnie do nikąd, koledzy. ale uprawiamy ją w poszukiwaniu noise. i słusznie. kto powiedział, że do nikąd to źle.
nie uważam, żeby to już było to zmartwychwstanie, o którym napisałam u miaumiau. ale się zobaczy.

w niebezpiecznym umyśle clooney mówi do głównego bohatera -kurwa masz 30 lat. jezus chrystus do 33 roku życia zmarł i zmartwychwstał. streszczaj się więc.
a skoro już o jezusie mowa. dzisiejsza wycieczka do często-how. i tu na samym począteczku szok w autobusie "do". jechałam tam z klasą trzecią SP, czyli 12 (?) lat temu. pani przewodnik, pamiętam jak dziś, miała podobną watę cukrową na głowie jak pani w "recepcji" naszego instytutu tylko bardziej w lyla róż wchodzącą. mówiła przez mikrofon do nas - kompulsywnych zbieraczy karteczek z bohaterami disneya, posiadaczów tryptykowych super-piórników o gumowych przegródkach na mazaki we wszystkich kolorach tęczy. i powiedziała, że "częstochowa" dlatego, że kiedy wyglądamy przez okno i nasze spojrzenia obierają azymut na jasnogórską wieżę, wieża ta "często się chowa" za pagórkami, którymi usiany jest krajobraz. zrazu zaczęłam powątpiewać w tę mocno naciągniętą teorię i dziś rzeczywiście wszystkie wątpliwości rozwiała tuśka (takim metaforycznym wiatrem co ostatnio go przetłumaczyłam w "petronii arbitri satyricon"). chodziło o nikogo innego jak o księcia Częstocha (wyborne imię!).
choć nie wykluczone, że rzeczywiście od "często-how" roboczo wymyślonego przez rodzinę. często zadajemy sobie pytanie "how", a bardziej "how come" podczas zwiedzania. na przykład how come przewodnik jest głupim prostakiem? how come musimy spieszyć się z powrotem na mecz legia-wisła? how come klemens na stoisku z pamiątkami wybiera game-boya? (a nie ma w nim gier o zmianie sukienki matki boskiej jasnogórskiej, ani też "maluj z paulinami").
wracając do jezusa i kończąc, należałoby tu odśpiewać moją ulubioną piosenkę (tekst+muzyka+choreografia monkas) "zabiliśmy jezusa dobrze mu tak", a przynajmniej "chrześcijanin tańczy". pozostawiam to bogatemu życiu wewnętrzmenu czytelników.